Jeszcze nie wiedzieli...

Niżej opisana historia pojawiła się w dwumiesięczniku wydawanym w Indochinach. Daleko od Europy. Jednak opowiastka dotyczy Szczecina. Czy napisał ją jakiś podróżnik? A może francuski żeglarz, który zawinął do Szczecina na trasie z odległej części świata? Pewne jest jedno - ma ciekawą przenośnię, tęsknotę, odrobinę historii oraz przekaz, jaki stale pielęgnuje pewne rany. Nie wiedzieli, że za rok znów staną do walki...

Nim zaczniemy. Poniższy fragment jest bardzo luźnym tłumaczeniem z języka francuskiego, ale z drugiej strony ciekawostką z prasy, z kwietnia 1913 roku, jaką zamieszczono w francuskiej gazecie. A dotyczy Szczecina właśnie 😉
W języku francuskim pewnie układa się to w jakiś wierszyk, może rymowankę. Możliwe, ale ciekawy jest kontekst! Jak myślicie? Jak wyglądałaby luźna opowiastka Francuza w Szczecinie w 1913 roku? Możemy się o tym przekonać dzięki wycinkom. Chyba nie mieliśmy takiej ciekawej historii tu opublikowanej – czyiś słów, Francuza, z dawnej gazety. Z piękną przenośnią dawnych czasów.
Warto zauważyć kontekst opowieści – dzieje się on raczej przed 1913 rokiem, gdy bohater wspomina często lata siedemdziesiąte XIX wieku – wojnę prusko-francuską, która Francja przegrała.
Bardzo prawdopodobne, że piszący tę opowiastkę Francuz nawet nie zdaje sobie sprawy, że gdy drukowano ją w kwietniu 1913 roku, za lekko ponad rok wybuchnie I Wojna Światowa, a Francuzi znów staną do jednej z najkrwawszych wojen przeciwko sąsiadowi. Kiedy autor opowiastki ją pisał wciąż zdaje się, że przeżywał upokorzenie Francji w wojnie sprzed ponad 40 lat, nie wiedząc, że za chwilę wybuchnie I Wojna Światowa…
Możesz skorzystać z wpłaty poprzez zrzutka.pl przyciskiem poniżej, otrzymując personalne podziękowania na naszej grupie Facebook!
DZIĘKUJEMY!
Utrzymanie strony WWW i licencji 55%

W Szczecinie już od dwóch dni byłem zmęczony chodzeniem po szerokich, regularnych ulicach i zatrzymywaniem się kolejno przed popiersiem elektora brandenburskiego i pomnikiem Fryderyka Wielkiego. Spacerowałem po pięknym uskrzydlonym Logengarten, w tym luksusowym spacerze, patrzyłem na Bramę Portową z jej cudownym nienaruszonym zdobieniem, odwiedziłem nieciekawe muzeum, potem zamek, małą świątynię, gdzie znajdują się groby książąt pomorskich. Pod tym szarym niebem północnych Niemiec, pośród tej ruchliwej i zatłoczonej jednocześnie ludności, ogarnął mnie niepokój zmieszany ze smutkiem. Byłem w tym stanie umysłu, w którym szybko docierasz do sedna rzeczy, gdzie nagle widzisz je w nowym świetle. Abyśmy poznali naszych wrogów we Francji! Ile fałszywych idei, ile błędnych uprzedzeń żywimy wobec nich! I jakże nasza gadatliwa, wybujała niechęć jest sama w sobie niewiele podobna do niezmiennej nienawiści, która żywi się wobec nas od jednego krańca naszego świata do drugiego, do dawnego imperium.

 

Te myśli zaprowadziły mnie nad brzeg jeziora i zalewu, skrawka melancholijnej krainy kilka mil od miasta, do którego Odra rzuci cię czterema ramionami.
Zaczyna się prawdziwe Pomorze. Wzrok gubi się w poszukiwaniu wzgórz, płaskiego terenu. Laguny i bagna, torfowiska, wydmy, stawy, uboga gleba, uboga w zboża, blada zieleń, cofający się żółty horyzont, oto wieczne tło wszystkich krajobrazów. Dodajmy do tego jeziora mieniące się srebrem w majowej bryzie, błękitne dreszcze Bałtyku, wściekłe wrzawy mórz północnych do równonocnych otępiałych zimowych miesięcy, kiedy mróz wstrzymuje ruch, a będziesz miał bardzo prawdziwe wrażenie tego regionu tak mało uprzywilejowanego, gdzie ziemia jest żyzna, człowiek pracowity, a niebo błękitne.

Odesłałem samochód, którym zabrałem się rano nad jezioro, i wracałem pieszo, rozmyślając nad tą ledwo zapisaną i ledwie wyschniętą kartą historii, która pokaże przyszłym pokoleniom, jak Prusy, ten mały, biedny, kraj zdeptany i podbity, stał się w mniej niż pięćdziesiąt lat potężnymi i triumfującymi Prusami lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

 

Przybyłem na Lastadie, musiałem się zatrzymać. Pułk z muzyką w rytm przeprawił się przez most na Odrze, łączący miasto z ekscentryczną dzielnicą. Ta muzyka, w której odgadłem dzikie brzmienia Wagnera, z jego potężną symfonią Lohengrina, przypomniały mi pewne wspomnienia zbyt żywo, aby jednak nie stracić uwagi. Szybkie kroki wstrząsnęły mostem. Przy wejściu na przedmieście zarządzono postój. Większa część pułku kontynuowała swój marsz w kierunku fortu, który niedaleko otoczony szańcami i rowami, profilował na pierwszy rzut oka swoją twardą sylwetkę.
Pozostał tylko jeden batalion, złożony z rekrutów tego roku, poborowych ze wszystkich prowincji. Oficerowie na koniach poruszali się po szeregach, wydając instrukcje. Zgromadzeni na chodnikach wszyscy patrzyli. Nastąpiło pchnięcie i zostałem przeniesiony do pierwszego rzędu, prosto na żołnierzy. W tym momencie usłyszałem, jak jeden z nich mówi po francusku:
– To koniec, ech, tym razem jesteśmy na miejscu.

Nagle odwróciłam się z palpitacją serca. Mały brązowy żołnierz, jasnooki, bardzo młodo wyglądający, zmieszał się pod moim spojrzeniem. Mówił cicho, żałosnym tonem, wyłącznie dla ucha swojego rozmówcy. Ale ja też byłem tu obcy; a za granicą nic tak nie uderza, nic nie przyciąga jak fraza, słowo z ojczystego kraju. Jeden z nich mówi po francusku. Rozległ się dźwięk trąbek. Powstał tumult.
Po chodniku szedłem szybko, nie przejmując się przechodniami i popychanymi sklepikarzami, chciałem być pierwszym, który dotrze do rogu ulicy skręcającej w stronę twierdzy i tym samym znów zobaczę mojego jedynego żołnierza.
Mój manewr się powiódł.

Siedząc u podstawy bramy otaczającej sklep ze sprzętem wojskowym, dostrzegłem z daleka nadchodzącego tego, który mnie interesował. Tak bardzo różnił się od silnie zbudowanego, rudowłosego typu mięśniaka.
Na sekundę nasze spojrzenia się spotkały, a potem plama krwi zarumieniła pojawiła się na jego pozbawionych zarostu i białych policzkach. Batalion oddalał się, zgarniając pył z drogi. Zaszedłszy dalej, będąc w oddali, widziałem mężczyzn w złoconych kapeluszach palących pod niską bramą cytadeli. Następnego dnia nieodparta fascynacja sprowadziła mnie z powrotem na Lastadie.
Patrole wchodziły i wychodziły z fortu; małego żołnierza, ani śladu. Przyjaciel pozostawił mnie z roztargnieniem. Zamyślony, niechętnie skierowałem się do nowej dzielnicy. Na rogu placu, w odległym kącie, wartownik stał na straży przed rozległym budynkiem przeznaczonym bez wątpienia do służby publicznej.
Ocierając się o czyjś płaszcz, przypadkowo podniosłam wzrok i wykonałam zdziwiony ruch. To był mój mały żołnierz z poprzedniego dnia. Natychmiast podskoczyło mi ciśnienie. Byliśmy sami. Zbliżyłem się jakbym chciał dowiedzieć się czegoś i powiedziałem mu po francusku: Z jakiego regionu jesteś? Zaatakowany w ten sposób znienacka, nie miał ani chwili na udawanie, że przygotowuje odpowiedź. Wzdrygnął się, zbladł i niepewnym głosem odpowiedział w naszym języku:
– Jestem Francuzem, drogi panie. 

To zdanie, tak rozdzierające serce w swojej prostocie, przytłoczyło mnie. Zalała mnie fala żalu, gorzkich myśli, bezsilnej złości. Naprzeciw mnie, na swoim granitowym cokole, stał dumnie wspaniały posąg Wilhelma II. Pod szarym niebem marmur miał twardy, biały połysk bryły lodu. I to pokonani, Francuzi, stali na straży w pobliżu zdobywcy. Starałem się kontrolować i być w stanie zadać ponownie pytanie.
– W którym regionie? Miasto, w którym się urodziłeś, przyjacielu?
– W samym Strasburgu, proszę pana.
– Dlaczego nie zdecydowałeś się?

– Dlaczego? To proste, nie mogliśmy. W 70 roku miałem pięć lat. Moja matka była wdową od sześciu miesięcy i ledwo łączyliśmy końce. Gorączka właśnie zabiła mojego ojca, listonosza. Mieszkaliśmy też z moimi niepełnosprawnymi i pozbawionymi środków do życia dziadkami. Moja mama swoją odwagą i dwoma ramionami wspierała całą rodzinę. Często mówiła o wyjeździe z kraju, aby zachować obywatelstwo. „Nie chcę, żeby mój George był Prusakiem” – mawiała.
– Ja też nie, ha tfu! Ale mamy czas, żeby to przemyśleć. Prusak może na nas naciskać, ale wszystko zostanie naprawione, Francja odzyska Alzację, a my, starzy ludzie, nie będziemy mieli wielkiego żalu porzucenia naszego Strasburga. Nauczyłem się tyle rzeczy w ciągu piętnastu lat! Moja mama pracowała, ja rosłem trochę z każdym dniem, pory roku zachodziły na siebie, aż Francja nie przyjęła nas z powrotem. Chodziłem do niemieckiej szkoły. To musiało się stać! Nauczyłem się czytać z ich książek. Na przykład wieczorem, przy zamkniętych drzwiach i zasuniętych okiennicach, rozmawialiśmy w innym języku, przywołując pamięć przeszłości. Dziadek, kiedy tylko mógł, kupował gazetę, która była drukowana na granicy.
Te słowa sprawiły, że jego dusza świętowała.

– Nie jesteśmy zapomniani – powtórzył, śmiejąc się z łatwością.
– Nie bój się, mój Georges, nie będziesz! Była jeszcze jedna demonstracja na urodziny Champignyego, kolejna na Buzenvala i przemówienia, manifestacje, które rozdzierają do łez. Moja mama pod lampą naprawiała moją koszulę. Słysząc te historie, pokręciła ze smutkiem głową:
– lle demonstracji i przemówień następowało po sobie przez lata? – zapytała retorycznie.
Za dużo rozmawiamy. Jaki z tego pożytek? Zdania, zawsze zdania, czy to odkupi przeszłość? Jeśli o nas nie zapomną, to przynajmniej przyzwyczają się do faktów dokonanych. Składamy skargi w ustalonych terminach i to wszystko. Przemówienie odczytane, transparenty złożone, wszyscy wracają do swoich spraw i już o tym nie myślą. Mój Boże, czy mój George będzie musiał być widziany, jak służy Prusom?
Młody żołnierz zatrzymał się i oparł broń o ziemię, uwalniając sobie ramię. Niestety, sir, podjął cicho, rzecz się wydarzyła, widzisz. Dziadek zmarł wiosną. Biedak zarzucał sobie egoizm i upór, nie wiedzieliśmy, jak go pocieszyć. Setki młodych ludzi są w takiej samej sytuacji jak ja. Wszyscy marzyli o innej przyszłości. Nędza przyczepia się do człowieka. Każdy taki zwinny, kołysząc piękne nadzieje. Tak wiele matek kiedyś powiedziało;
„Ba! dzieciak jest młody, zmieni się.”
A lata idą tak samo, a teraz proszę. Żołnierz pruski.

Młody człowiek zatrzymuje się i kaszle bardzo głośno, aby ukryć swoje wzruszenie. Łzy zwilżają moje powieki. Wydawało mi się, że wszyscy byliśmy mniej lub bardziej winni tego niezasłużonego nieszczęścia, biedny chłopiec. Zabrał broń i wstał.
Kiedy mnie mijał, Georges poruszał ustami. Bez wątpienia żegnał się ze mną, a jego smutne spojrzenie wciąż mnie błagało. Tego samego wieczoru opuściłem Szczecin. Pociąg leciał przez puste równiny. Czasami widziałem morze szturmujące klify, czasami sosnowe lasy, których drzewa drżały pod silnym wiatrem. I zawsze, ścigając mnie od stacji do stacji, od peronu do peronu, jak zjawa, której nic się nie męczy, znów widziałem w tej ponurej scenerii grę… Młode i dobre oblicze Georgesa. Jego stłumiony głos zaszeleścił w moich uszach:

Byłem Francuzem, proszę pana.

 

~ Podpis: Silvere Narcy.

 

 
Jak myślicie? Czy opowieść zmyślona? A może fabularyzowana? Co potęguje ciekawość – opowiastka ta pojawiła się w dwumiesięczniku francuskim z regionu… Indochin, którego dyrektorem był człowiek o polsko brzmiącym nazwisku Pigłowski.

Poprawka?

Kliknij i daj znać!

Ostatnia aktualizacja 11 miesięcy temu

Możesz znaleźć ten post na naszej grupie Facebook „Szczecin Znany i Historycznyklikając na ikonkę po prawej stronie. Prócz tego postu znajdziesz tam wiele innych, które nie są publikowane na naszej stronie. Masz coś ciekawego w temacie historii Szczecina? Nasza grupa to właśnie miejsce dla kogoś takiego jak Ty!

Post na FB

Skomentuj na Facebooku lub podziel się postem ze znajomymi!

Dodaj komentarz

Historyczny Szczecin