Chyba jeszcze nikt nie poruszał takiego tematu w kwestii historii Szczecina - czy byli w naszym mieście sprzedawcy "magicznych" i "leczniczych" talizmanów przed wojną? Byli. I stosowali dokładnie te same sprawdzone metody, co dzisiejsi oszuści wciskający cudowne amulety na wszystkie choroby.
Człowiek szukający zdrowia i sposobów na jego poprawę chwyci się każdej ręki. W dawnych czasach wierzono, że proszek ze sproszkowanych… mumii (!)… ma właściwości lecznicze. Można w przenośni napisać – jak ludzkość stara, tak stare są wierzenia w różne medyczne i zdrowotne zabobony. Mieliśmy niedawno okazję zobaczyć, jak ludzie przerzucają się argumentami na działanie różnych środków w sytuacji pandemii. Wielu ludzi z jednej i drugiej strony – wierzących w różne leki, jak i uważających je za homeopatię lub placebo zapomniało, że ludzkość regularnie przechodziła różne pandemie, a w trakcie każdej z nich znajdowali się specjaliści z jednej i drugiej strony tematu. W temacie zdrowia pewne i niepodważalne jest jedno – DOŚWIADCZENIE i BADANIA – tego nie da się zdobyć badaniami dokonywanymi za pomocą postów na Instagramie lub Twitterze. Dorobek setek lat medycyny, badań, doświadczeń, biologii i innych dziedzin nauki mówi nam, że jednak niektóre rozwiązania są właściwe. Dla „idących pod prąd” to wciąż nie jest żaden argument, że mogą być w błędzie… Stare powiedzenie jest aktualne od dawien dawna: nienawiść do czegoś bierze się z niewiedzy, a wiedza powstaje na bazie doświadczenia.
Adolph Winter, „lekarz” ze Stettina
Dziś poruszę dość ciekawy temat przedwojennego mieszkańca Szczecina i jego biznesu, opartego o rozwiązania homeopatyczne, magnetyczne i „ponadnaukowe”. Jeżeli dziś jest ktoś odważny wierzący w niekonwencjonalną medycynę polecam takiej osobie zakupić za kilkaset euro skrzynkę wystawioną w Internecie i sprawdzić, czy medaliony faktycznie mają moc! Mało tego! Medaliony szczecińskie, przedwojenne, zrobione przez starych dobrych „badaczy”. Lista schorzeń, jakie miały być leczone przez artykuły sprzedawane w sklepie, który prowadził Adolph Winter ze Szczecina była długa. Wszystkich fanów medycyny naturalnej, mocy zaklętej w kamieniach i medalionach zapraszam do przetestowania. Podobno pomaga na nerwobóle, reumatyzm, różne mimowolne odruchy oraz padaczkę. Trzeba go też odwieszać na żelaznym gwoździu, bo inaczej źle działa. Przedmiot ten nazywał się „Winter’sche Gichtketten„, czyli w luźnym tłumaczeniu „Winterowskie Łańcuchy Dny Moczanowej”, od nazwiska sprzedawcy lub „Galvano-elektrischer Ketten”, czyli „Galwaniczno-elektryczny Łańcuch”.
Temat tej postaci podchwyciłem poprzez portal aukcyjny, na którym wystawiono cały karton przedmiotów związanych z bohaterem dzisiejszego postu. Z całego zestawu jaki pojawił się na aukcji dostrzec możemy jedną skrzyneczkę firmową, którą pan Adolph Winter wysłał do pani Leuermann, która mieszkała w Liesborn w Westfalii. Niezbyt dużym zaskoczeniem jest fakt, że pani ta była wdową, a odwieczną metodą twórców „cudownych medalionów” jest mamienie starszych i zdesperowanych osób, często schorowanych. Podobnie jak dziś robią to różni sprzedawcy „cudów”, pan Adolph Winter reklamował towar jako stosowany i polecany przez lekarzy, a także jedyny w swoim rodzaju, bo chroniony patentami i znakami towarowymi. Podobnie jak w wielu innych producentów magicznych towarów, także i pan Winter w różnych publikacjach firmowych podawał nazwiska osób, nad którymi znajdowały się całe litanie podziękowań. Oczywiście produkt tak magiczny nie mógł być po prostu zwykły, musiał być kosztowny i z pozłacanej miedzi! Metoda działania sprzedaży była w firmie pana Winter dokładnie taka sama, jaką stosują dziś firmy „farmaceutyczne” – opisując w prasie, że pozytywny efekt używania jego produktów odczuło X z Y stosujących.
Stare metody oszustw medycznych, znane również dziś!
Panu Winter zarzucano oszustwa już w latach siedemdziesiątych, bo jak donosiła prasa z 1878 roku pan C. Winter z Berlina (ojciec, brat, czy może „zmyłka”?) miał promować dokładnie takie same produkty, ale ze zmienionymi „danymi”. W innych gazetach pojawia się jeszcze E. Winter, również z Berlina. Tutaj można się domyślać, że mogło chodzić o jedną osobę – litera C i E była zapisywana niemal identyczną czcionką, a różniła się malutkim detalem. Wynalazca magicznych łańcuchów leczących reumatyzm i dnę moczanową opisywał, że ten model należało nosić tylko przez 12 godzin. Dlaczego? Bo przez pozostały czas… uwaga… choroba miała spływać do ziemi. Jaki skutek miało takie oszustwo? Ludzie kupowali DWA łańcuchy, by nosić je cały czas i zmieniać na „osuszony”, gdy drugi „napełni się chorobą”. Ówcześni publicyści przetestowali taki galwaniczny łańcuszek i cóż…
Ocena była jedna: taki amulet mógł zrobić pierwszy lepszy hydraulik, a z elektrycznością i jej przepływem przedmiot nie miał nic wspólnego, a warty jest dwudziestą części jaką życzy sobie za niego pan Winter – to słowa z dawnej prasy, która ostrzegała przed produktami. Testującym miał być redaktor podpisujący się nazwiskiem Löhle. O „ein alter Schwindel” (stary szwindel) wspominała też prasa farmaceutyczna z lat osiemdziesiątych XIX wieku, a nawet publikacje z lat dziewięćdziesiątych XIX wieku. Reklama jaką stosował pan Winter opisująca „łańcuchy galwaniczne” miała wpłynąć na psychikę odbiorcy – z lecznictwem nie miała nic wspólnego. Do tego wiele artykułów, jakie publikował pan Winter absolutnie zakazywały pożyczania innym cudownego łańcucha galwanicznego – trzeba było mieć swój – bo przecież nie chcemy, by choroby innych ludzi przeniosły się z łańcucha, na nas.
Kup dwa amulety! Działają dwa razy mocniej!
Stara metoda wyłudzeń na cudowne właściwości magicznych przedmiotów leczniczych jest stosowana do dziś – jeżeli chcesz wzmocnić działanie amuletu, możesz założyć dwa na raz! Sprzedaż musiała „kręcić” się wyśmienicie, bo Adolph Winter mógł sobie pozwolić na drukowanie całych zdjęć i artykułów na całe strony w dawnej prasie. Dziś nie jest inaczej – wystarczy otworzyć jakikolwiek portal internetowy (nawet ten?), by pojawiły nam się zautomatyzowane reklamy produktów pseudomedycznych. W dawnej prasie można wyczytać ogromne podziękowania za skuteczność amuletów, a także chęć zamówienia kolejnych. Dziwne, że te podziękowania „pisały” zawsze osoby starsze, wdowy lub spracowani życiem mężczyźni chorujący na dnę moczanową albo reumatyzm. Mało tego! UWAGA! Amulety lecznicze pana Winter miały nawet pomagać dzieciom ząbkować… Ała…
Znając ludzi, którzy wierzą, że można ludzi wyleczyć z alkoholizmu za pomocą trzymania dwóch metalowych kuleczek podłączonych do… oscyloskopu… przepięknie pasuje tutaj nagłówek z Thorner Presse (Prasy Toruńskiej) z końca XIX wieku. Pan Adolph Winter zachwalał tam swoje medaliony tym, że są chronione specjalnym znakiem towarowym, a badania nad nimi przeprowadzili wybitni specjaliści. Jak? Za pomocą galwanometru różnicowego z azjatycką igłą! Badania specjalistów miały wykazać ogromne wartości, których jedyne zadanie polegało na zrobieniu wrażenia w duszy niewyedukowanego człowieka. Pięknie pasuje to do pewnej pani, która taką „paramedycynę” prowadzi(ła) przy ulicy Łuczniczej w Szczecinie. W jaki sposób? Podłączając pacjentów do oscyloskopu. Patrząc z korytarza i będąc tam kiedyś na morfologii w gabinecie obok, jako ktoś „po elektryku”, miałem ochotę pani prowadzącej tam gabinet trochę „wyjaśnić”, ale podejrzewam że skończyłoby się to dla niej nieprzyjemnie, dla oszukanego pacjenta szokiem 😉
Niestety, pani prowadząca ten gabinet mogłaby powiedzieć starszemu człowiekowi albo wierzącemu w paramedycyne, że korzysta z oscyloskopu do leczenia alkoholizmu, reumatyzmu i uzależnienia od palenia, ale oni dalej nie wiedzieliby czym oscyloskop jest.
Historia pana Winter w Szczecinie
Poszukiwania wokół postaci doprowadziły mnie też do fotografii zakładu produkcyjnego, który posiadał Adolph Winter, a także do opublikowanego już wcześniej kadru na kamienicę narożną, w jakiej swój kantor firmowy prowadził opisywany „lekarz”. Jego firma początkowo znajdowała się pod adresem Oberwiek 22, następnie zmieniając numer na Oberwiek 73. Dzisiaj to ulica Krzysztofa Kolumba. Biznes oparty o produkcję przedmiotów pseudoleczniczych otworzył w 1867 roku, w 1876 roku pan Adolph reklamował się w Goleniowie, można podejrzewać że pierwsze kroki w nakręcaniu ludzi na magiczne talizmany postawił właśnie tam. Po kilku latach – w 1881 roku – pojawia się w Szczecinie przy opisywanym wyżej adresie. Początkowo jako zwykły fabrykant, później otrzymując dopisek „właściciel fabryki aparatury elektrycznej”. Oczywiście wyroby nie miały nic z tym wspólnego – były zwyczajnymi miedzianymi łańcuchami z „amuletem”.
Później na kilka lat znika ze Szczecina, by pojawić się ponownie. Swoje prywatne mieszkanie w 1890 roku miał przy dawnej Falkenwalderstraße 25, na I piętrze, czyli dzisiejszej Wojska Polskiego. Można podejrzewać, że miejsce jego biznesu zostało przebudowane – w załączonej grafice widzimy jeszcze stary budynek przy Oberwiek 22 (Kolumba), a w kolejnej reklamie widzimy kamienicę Oberwiek 73 (Kolumba), która widnieje również na zdjęciach lotniczych wykonanych w trakcie II Wojny Światowej. Przypominam, że dawne 22 i 73 to ten sam adres, po zmianach numeracji.
By porównać, w jakim miejscu znajdowała się „fabryka” pana Adolpha wystarczy, że narysujemy pod kątem prostym linię z nowego osiedla Sedina przy ulicy Heyki, dalej przez Odrę w kierunku Kolumba. Dla mieszkańców okolicy najłatwiej będzie napisać, że to pusty placyk (w 2023), tuż obok zabudowań szczecińskiej „Wenecji”, od strony południowej i Odry. Można też skorzystać z załączonych do galerii map i porównań. Córką pana Winter mogła być pani Emilia Winter, która również pojawia się w publikacjach reklamowych w Gryfinie i zajmowała się dokładnie tą samą formą biznesu – sprzedawaniem magicznych łańcuchów na reumatyzm i inne schorzenia.
W kolejnych latach imię pana Winter staje się bardziej dzisiejsze i w księgach występuje pod imieniem Adolf. Możemy podejrzewać, że pan Adolf Winter robiący magiczne talizmany postanowił w 1901 roku przejść na emeryturę. Wtedy na chwilę znika z szczecińskich ksiąg, by rok później pojawić się z nowym zarządzającym marką – był nim kolejny czarodziej, August Krüger, który po kilkunastu latach pojawia się w dokumentach patentowych w USA. Widać, że pomysł na magiczne łańcuchy był dalej popularny. Pan August Krüger opatentował swoją wersję 27 maja 1902 roku. Krótko później założyciel fabryki cudownych łańcuszków postanowił przejść na emeryturę przeprowadzając się na dawną Preußischestraße 28, na I piętro. Dzisiaj to ulica Mazurska 28. Może ktoś z Was mieszka pod tym adresem – jest to odcinek od Jana Pawła II do ronda Ofiar Katastrofy Smoleńskiej (Śląska).
Niestety, jeżeli uznamy, że zniknięcie pana Adolfa z ksiąg oznacza jego śmierć, to mógł umrzeć krótko po przekazaniu swojego biznesu – w 1908-1909 roku.
I nawet dziś jego „produkt leczniczy” wypływa na aukcjach internetowych w cenie kilkuset euro – jeżeli czytają ten post wierzący w magiczne moce, warto spróbować i dać znać, czy przeszedł reumatyzm! 🙂
Twórca całego tego zamieszania na Szczecin Znany i Historyczny, grzebiący pod każdą przedwojenną cegłą w Szczecinie. Dreptus okolicznus, gatunek pospolity. Droniarz, miłośnik ciemnego piwa, tematyki II Wojny Światowej. Codziennie? Po prostu brodaty brzydal.
Zajrzyj w okolicę!
Po prawej stronie znajdziesz mapę z lokalizacją omawianego tematu. To mapa interaktywna!
Możesz ja kliknąć i oddalić widok kółkiem myszy, co pozwoli Ci zobaczyć inne posty znajdujące się w tej okolicy. Możesz użyć „Mapy Historycznej” Szczecina, by zobaczyć ją w pełnej formie. Wiele postów znajdujących się w bliskiej odległości gromadzi się w grupy – je możesz rozdzielić kliknięciem na ikonę.
If you see this after your page is loaded completely, leafletJS files are missing.
Poprawka?
Kliknij i daj znać!
Możesz znaleźć ten post na naszej grupie Facebook „Szczecin Znany i Historyczny” klikając na ikonkę po prawej stronie. Prócz tego postu znajdziesz tam wiele innych, które nie są publikowane na naszej stronie. Masz coś ciekawego w temacie historii Szczecina? Nasza grupa to właśnie miejsce dla kogoś takiego jak Ty!
Post na FB
Skomentuj na Facebooku!