Skręcamy w drogę ku wzgórzom, wjeżdżamy do lasu, przed nami wspaniały budynek uzdrowiskowy. Wita nas obsługa, prowadzą do pokoi, zajechaliśmy właśnie na obiad. Chwila na odświeżenie, pokoje są przestronne, słoneczne, jasne dodatki i pościele. Jan prowadzi mnie do restauracji w Sali kominkowej. A to niespodzianka, zupa ze szparagów. Na drugie podano sarni udziec z uwagi na chudość mięsa, oraz walory zdrowotne jak mniemam. Poinformowano mnie że po obiedzie skonsultuje się ze mną lekarz. Uszykowałem wszelkie dokumenty do leczenia, zaświadczenia przebytego nieżytu. Doktor Viek jest niezwykle uprzejmym człowiekiem, zbadał mnie dokładnie. Wypisał kąpiele zdrowotne i na wrzody me również picie wody źródlanej z niedalekiej pijalni- z okna widziałem krany, spacery i dietę na wrzody chudą.
Mój pobyt miał być 3-tygodniowy. Po badaniu udałem się na krótki spacer po okolicy. Zimowa aura, mroźno ale słonecznie, piękne tarasy, staw, świeże powietrze, wszystko rokowało na wspaniały pobyt. Pensjonariusze nie byle jacy, w towarzystwie służby, bardzo kunsztowne stroje świadczyły o zamożności, słyszę trochę polskiej mowy, naturalnie niemieckiej ale i francuskiej. Zakład wodoleczniczy widocznie jest popularny, ja w tej sprawie zaufałem ciotce, ale chyba powinienem czynić to częściej. Wchodząc po schodach, zakręcając za narożnik wpadła na mnie niewiasta niespodziewanie rozpędzona na schodach, upuściła torebkę, stłukliśmy się czołami nabijając pierwszego dnia pobytu małe siniaki. Obustronne przeprosiny trwały jakiś czas, po czym przeszliśmy do oficjalnego przedstawienia się, Minna pochodziła z Berlina i leczyła się tu na omdlenia, tłumacząc to dała temu popis i omdlała w me ramiona, z pomocą służby wnieśliśmy ją wprost do gabinetu doktora. Podano sole, panna doszła do siebie. Udaliśmy się na spoczynek.
Byłem znużony ale o śnie nie było mowy, uroda panny Minny stawała mi przed oczyma i nie dała zasnąć, zdaje się że trafiła mnie strzała Amora i to prosto w już sparaliżowane serce. O Bogowie- taki ból był mi przyjemny, tak mogę cierpieć.
Jan zaprowadził mnie na kolacje tam znów spotkałem ową pannę w towarzystwie służby, promienna mimo siniaka na czole, co nas zbliżało bo mieliśmy teraz podobne. Przysiedliśmy się do stolika z Janem gdyż ogólnie był ścisk i tym samym było więcej miejsca dla innych. Podano omlet jajeczny i pudding. Panna opowiadała o sobie, ja o sobie i tak zleciała reszta wieczoru, potem kontynuacja była już przy kominku, nasza służba, jednocześnie będąca przyzwoitkami już chwilami przysypiała. Wkrótce udaliśmy się na spoczynek.
Dni mijały na zabiegach i spacerach, popijaniu wody. Czułem że coraz bardziej służy mi pobyt i coraz bardziej przywiązuje się do Panny, czyżby ciotka miała racje o żeniaczce? Coraz to bardziej podobała mi się ta myśl, utwierdzałem się sam w tym gdy Panna okazała się wspaniałym rozmówcą, ciekawym człowiekiem z wieloma talentami. Mówiliśmy po niemiecku, język ten nie sprawiał mi problemu, w końcu odbierałem nauki w tejże mowie. Nasza sielanka niebawem miała się skończyć.
Panna Minna otrzymała telegram o niedyspozycji jej matki i natychmiast miała udać się do Berlina. Miała do mnie zatelegrafować zaraz po przyjeździe i opisać wygląd sytuacji. Rozłąka trwała już kilka dni, tylko jeden telegram:
Wszystko dobrze STOP Poprawia się STOP Przyjadę po poprawie STOP
Czyli kiedy? Zadawałem sobie pytanie. Byłem już tak zakochany że nie myśląc racjonalnie oznajmiłem Janowi że udajemy się natychmiast do Berlina.
Wkrótce byłam na miejscu, nabyłem u jubilera piękny pierścień zaręczynowy z czerwonym oczkiem i bezzwłocznie udałem się do rodzinnego domu Panny Minny.
Zaskoczenie było ogromne, przedstawiłem szanownemu ojcu moje zamiary, oświadczyny zostały przyjęte. Właśnie mijał koniec mojego pobytu w zakładzie wodoleczniczym, więc nie zważałem na to że go opuściłem. Po słowie udałem się wprost do Poznania planując ślub z Minną. Ciotka była zachwycona. Już w domu zdałem sobie sprawę z tego że zostawiłem wszystkie rzeczy, w tym zielony kufer w zakładzie, a tam- wrócimy tam razem z Minną kiedyś, biorąc ze sobą dzieci daj Boże. Uleczył mnie ten Zakład… z chorób i samotności.