Czy da się opisać historię na bazie źródeł i faktów, w której ktoś ze Szczecina ma związek z wielkimi żaglowcami XVIII wieku oraz rozbitymi wrakami ze skarbami na pokładzie? Da się. Historię tę namierzyłem przypadkiem - zauważając postać szczecinianina pośród... mieszkańców Wysp Salomona!
Człowiek na tym zdjęciu nie był raczej kimś bogatym. To żeglarz ze Szczecina, w dawnych Prusach. Nazywał się Martin Buchert. Jego podobizna pojawiła się w książce z lat około 1830-1835, pośród innych rdzennych mieszkańców wyspy Tikopia, która dziś należy do Wysp Salomona. Grafikę wykonano między 1826 i 1829, kiedy jej autor był na wyprawach. Wyspy te są oddalone od głównego archipelagu. Dziś mieszka tam około 1200 osób, w 20 wioskach. Centrum stanowi Te Roto, jezioro powstałe prawdopodobnie po kraterze wulkanu. Wyspa odkryta przez cywilizację zachodnią 22 kwietnia 1600 roku, gdy dotarli tam hiszpańscy podróżnicy pod wodzą Pedro Fernandesa de Queiros.
Dziękujemy za WASZE wsparcie! 💝
Katastrofa ekspedycji
Zacznijmy jednak od początku wątku. Cała historia na początku dotyczy postaci nazwiskiem Jean-François de Galaup comte de La Pérouse – był to francuski oficer i odkrywca, którego statek rozbił się przy wyspie Vanikoro w archipelagu wysp Solomona w 1788 roku. To jednak do dziś nie jest w pełni potwierdzone – pewne jest jedno – nie przeżył, a resztki z jego statku były odnajdywane na wyspie. W francuskiej historii jest jednym z bardziej znanych odkrywców, którego honoruje się do dziś. Lapérouse ostatni raz dał o sobie znać w Port Jackson skąd wysłał list do Europy oznajmiając, że dotrze do niej do czerwca 1789 roku. To była jego ostatnia wiadomość. Ciekawostką jest podawana sentencja Ludwika XVI, który rankiem w dniu swojej egzekucji – 21 stycznia 1793 roku – miał zapytać „Jakieś wieści o La Pérouse?”.
W 1825 roku kapitan brytyjskiej marynarki Thomas Manby przedstawił raport, w którym domniemywał miejsce katastrofy, w jakiej zginąć miał Lapérouse skrótowo nazywany La Pérouse. Odkrycia miał dokonać wielorybnik, na jego pokład weszli tubylcy – jeden miał w uchu krzyż świętego Ludwika, inni medale wybite za czasów Ludwika XVI, zaś jeszcze inni miecze z napisami „Paris”.
Martin Buchert, żeglarz ze Szczecina
Więcej detali mamy o nim w publikacjach niemieckich. Tam znajdujemy informację jakoby Martin Buchert, urodzony w Szczecinie żeglarz, udał się już w 1813 roku na pokładzie statku Hunter z wspomnianym kapitanem Dillonem. Cel ten sam – poszukiwania. W innych źródłach podaje się, że w 1826 roku była to już trzecie spotkanie Bucherta z Dillonem, co może składać się w całość. Następnie, 13 września 1825 roku kapitan Dillon wrócił na wyspę Tucopia – dwóch ludzi – o nazwiskach Laskar Choulia i Buchert było gotowych do dalszych poszukiwań. Z opracowania z XIX wieku wiemy, że zaoferowano im powrót do Indii – ofertę zaakceptował Buchert, jakiego później zapisywano w dokumentach jako Bußhart. Stąd prawdopodobnie błąd w opisie Wikipedii, a tam te nazwisko z dokumentów przekręcono jeszcze mocniej 😉
Dzięki niemieckiej publikacji bazującej na francuskiej oraz angielskiej dokumentacji wiemy, gdzie konkretnie mieszkał Martin Buchert, żeglarz ze Szczecina, w trakcie „wycieczki” na Pacyfik. Z rozmowy kapitana Cordiera z marynarzem Buchertem wynika jasno, że wyspa archipelagu, na której mieszkał w latach 1810–1813, nazywa się Minpoor i taką nazwą posługiwano się dotychczas w nieprecyzyjnej jeszcze ówcześnie geografii oraz wydaje się, że nazwa tego archipelagu nie została jeszcze wtedy nazwana. Z dalszego opisu wynika, że Martin Buchert był pomocnym człowiekiem – zasugerował na innej wyspie kotwicowisko oraz miał świadomość jak długa będzie podróż z jednej wyspy archipelagu na drugą. Wiedział też, że w styczniu i lutym na wyspie Tucopia, na której nie było zwierząt czteronożnych występują silne podmuchy wiatru. Tubylcy żywią się bananami, ignamami i czymś co mogło przypominać ziemniaki.
Pojawia się trzecie źródło – wspomina, że Dillon przybył do archipelagu Wysp Przyjaźni (wyspa Tongatabu) ponownie 15 sierpnia 1827 roku, a do Tucopii dotarł 3 września mając na pokładzie Bucherta jako tłumacza. Tu można zażartować, że musiał być już człowiekiem „wykształconym” (nie ujmując), znając niemiecki, trochę lokalny i prawdopodobnie inny język (angielski lub francuski) mogąc porozumieć się z Dillonem, chyba że ten rozmawiał z nim po niemiecku.
Martin Buchert aka Bußhart wykonywał wiele poleceń Dillona, w tym takie by wykupić od tubylców posiadane przez nich przedmioty, które mogły być pozyskane z wraków lub od załogi statków.
Wraz z innymi wysłannikami Buchert wrócił 6 września 1827 roku. Zdaje się, że Buchert musiał być na wyspach znany – według relacji wyskoczył z łodzi w stronę tubylców na jednej z wysp i został przez nich przywitany. Wątek spotkania się z kapitanem d’Urville pojawia się w 1828 roku, gdy Buchert miał być namawiany przez Dumont d’Urvilla do podróży na wyspy – tym razem szczecinianin odmawiał. Sądząc po wcześniejszej wzmiance, w której miał zgodzić się na opuszczenie archipelagu – mógł wrócić do Europy. Czy wrócił do Szczecina? Tego niestety nie wiem. Istnieje jednak ślad mówiący, że mógł tam pozostać. Inną relację podają Francuzi. Według opracowania francuskiego Lascar / Laskar Chouila przyznał się Dillonowi, że jest Francuzem i to on odmówił powrotu. Poznał tu dziewczynę, z którą pływał również na statkach w misji poszukiwawczej. Powiedział, że ani modlitwa, ani prośba, ani groźba go stąd nie zabierze. Według źródeł francuskich Martin Buchert miał inne zdanie – był zmęczony dzikim życiem od czternastu lat. Wspomniał też, że na wyspie o nazwie Payo miało mieszkać dwóch rozbitków z innych statków – jeden z nich został płatnerzem, a drugi stolarzem lokalnej społeczności. Ostatnie dni Dillona na archipelagu związane są z szerzącą się na pokładzie chorobą, która dopadła również jego. Z początku chorowało tylko kilku, a krótko wcześniej kapitan musiał dotrzymać zobowiązania, by wszystkich pomocników móc zwolnić do wskazanych portów. Martin Buchert aka Bußhart chciał być odstawiony z powrotem na swoją wyspę – Tikopię. Tak też się stało przed 14 października 1828 roku.
Jego los wciąż pozostaje nie do końca rozwiązany. Dość nowa książka „Waves Across the South” podaje, że Buchert miał żonę na wyspach i chciał zostać – w tę teorię mocno powątpiewam. Książka ta jest dość spora i porusza wiele tematów, ale nie rozwiewając nazwy Stettin, Prussia zostawiając ją ze znakiem zapytania autor daje pokaz niedokładności w tej części dzieła. Źródła francuskie podają, że partnerkę na wyspach znalazł jego kolega – Lascar. Wiemy, że kapitan d’Urville przybył na archipelag nieco później, możliwe że Martin zmieniał zdanie, co do powrotu. Według źródeł francuskich to jak dostał się na wyspy nie jest znane, ale wspomina się, że statek o nazwie Barvel przepływał niedaleko od wyspy Tucopia w 1798 roku. Podaje się też we francuskich źródłach, że w osadzie zwanej Wilain miało dojść do kłótni między Europejczykami, a lokalnymi, przez co Europejczyków wymordowano pozostawiając przy życiu tylko kilku – wśród nich mógł być Buchert. Ta historia jest możliwa, bo raporty francuskie podają, że Dillon spotkał się z Buchhertem ponownie – pierwotnie zostawił go i mężczyznę nazwiskiem Lascar na wyspie Tikopia, a ponownie odwiedził ich w 1826 roku, zgodnie z opowieścią niemiecką. Tu warto wspomnieć, że lascar to również określenie spotykane na północnym oceanie indyjskim oznaczające nie-białego żeglarza, najczęściej hinduskiego lub indyjskiego. Z drugiej jednak strony człowiek ten poświadczył według jednego ze źródeł, że był Francuzem…
Przychylałbym się jednak do teorii, że Martin Buchert powrócił – relacja spisana w 1829 roku wskazuje, że Dillon miał odnośnie jego losów proste stanowisko – Buchert miał być na pokładzie, (cytat) „będzie gotowy w każdej chwili potwierdzić to, co przed chwilą przekazałem”. Wypłynąć mieli w połowie maja 1828 roku.
Dillon otrzymał sugestię, by jak najszybciej wypływać do jakiegoś portu np. do Nowej Zelandii, gdyż choroba może stanowić realne zagrożenie dla bezpieczeństwa całej ekspedycji. Dotarł tam 5 listopada 1828 roku. Do dziś przeprowadzono wiele wypraw po II Wojnie Światowej oraz na początku XXI wieku w poszukiwaniu statków, o których mowa na początku. Już w 1828 roku część artefaktów powróciła do Europy wraz z ekspedycjami poszukiwawczymi. Podaje się, że człowiek o nazwisku Lesseps był ostatnim ocalałym z katastrofy i rozpoznał przedmioty należące do statku Astrolabe. Następnie ustalenia zostały potwierdzone ponad 100 lat później – w 1964 roku, gdy odkryto przypuszczalny wrak drugiego statku – Baussole. W 2005 roku potwierdzono, że to ten sam wrak, na jaki rzucano podejrzenia. Na koniec ciekawostka o upamiętnieniu na wyspie Vanikoro. Myśl o uhonorowaniu załogi w głowie kapitana d’Urville rodziła się od dłuższego czasu. Ustawiono monument na zboczu schodzącym w stronę plaży i uwieczniono na ówczesnych grafikach, kawałek powyżej klifu. Wątek Laskara oraz wyspy Tikopia jest też opisany w języku polskim w publikacji z… 1897 roku. Gdzie? W tłumaczeniu „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi” Julesa Verne, na stronach 193-194. Tam Laskar miał sprzedać Dillonowi rękojeść szabli z widocznymi napisami, tę miał znaleźć na Vanikoro.
W trakcie ceremonii oddział honorowy złożony z 10 marynarzy trzykrotnie maszerował wokół miejsca pamięci i oddał trzy salwy z muszkietów, zaś stojąca niedaleko korweta oddała 21 strzałów. Tubylcy wpadli w panikę wysyłając dwóch wodzów w stronę ceremonii. Po wytłumaczeniu i objaśnieniu, że tak upamiętniają swoich zaginionych zostali przyjęci na pokładzie i otrzymali liczne dary, by przekonać ich o braku zagrożenia.
Monument ten stoi do dzisiaj i przypomina sześcian zwieńczony piramidką z desek. Obiekt upamiętniała też tablica z napisem „Pamięci La Perouse i jego towarzyszy na pokładzie Astolabium, 14 marca 1828 roku”. Problem w tym, że pomnik powstał po drugiej stronie wyspy w stosunku do rzeczywistego położenia wraku Baussole oraz Astrolabium.
Warto porównać to, gdzie stał monument w 1828 roku… a gdzie stoi dziś… Dlaczego? Według dawnych grafik i opisu stanął na klifie nad plażą, kilka metrów nad powierzchnią wody. Dziś monument od spodu przykrywa woda, właśnie. W przypływach przykrywa go niemal po sam „daszek”. Niby 200 lat różnicy, ale to poziomy wód podnoszą się dynamiczniej w dzisiejszych czasach. A co z Martinem? Jego losy wciąż czekają na dogłębne poszukiwania. Obiekt pamiątkowy w 1923 rozleciał się całkowicie, ale został odtworzony, ponownie wyremontowany w 2005 roku.
Widzę BŁĄD, mam sugestię!
Ostatnia aktualizacja 12 miesięcy temu
Możesz zgłosić problem lub propozycję rozwinięcia guzikiem poniżej lub dołącz do nas na forum dyskusyjnym.
Twórca całego tego zamieszania na Szczecin Znany i Historyczny, grzebiący pod każdą przedwojenną cegłą w Szczecinie. Dreptus okolicznus, gatunek pospolity. Droniarz, miłośnik ciemnego piwa, tematyki II Wojny Światowej. Codziennie? Po prostu brodaty brzydal.